|

Legendy o dzwonach rozniszewskiego kościoła

Na legendę o dzwonach z Rozniszewa natrafiłem przypadkiem – i, co ciekawe, okazało się, że jest ona niemal nieznana samym mieszkańcom wsi. To opowieść, która nie funkcjonuje w lokalnej tradycji, a jednak warta jest przypomnienia. Mówi o małżeństwie Więczkowskich, które w XIX wieku miało ufundować dzwony dla nowo budowanego kościoła w Rozniszewie. Choć brak o niej jakichkolwiek źródeł pisanych, sam jej charakter – prosty, osadzony w realiach i pozbawiony cudowności – sprawia, że może mieć więcej wspólnego z rzeczywistością, niż mogłoby się wydawać.

Legendy, nawet te zakorzenione w konkretnym miejscu i czasie, mają to do siebie, że przekraczają granice faktów. Niosą w sobie prawdy nie zawsze historyczne, ale często ludzkie — o wartościach, które dawniej stanowiły fundament wspólnoty. W świecie, w którym codzienność wypełniała praca, modlitwa i rytm przyrody, takie opowieści były nie tylko sposobem na przekazywanie historii, ale też formą duchowego zakorzenienia. Z tej perspektywy legenda o dzwonach z Rozniszewa to nie tylko relacja o fundacji kościelnych sprzętów, lecz także opowieść o ludzkim geście ofiary, o potrzebie pozostawienia po sobie śladu w materii i pamięci.

Według przekazu, pani Anna Więczkowska miała podczas odlewania jednego z nich wrzucić do roztopionego metalu swoje kosztowności. Zainteresowała mnie ta opowieść nie tylko ze względu na jej przekaz o ofiarności i wierze, ale także pod kątem pytania, czy mogła mieć rzeczywiste oparcie w wydarzeniach historycznych. Spośród lokalnych legend ta wydaje się mi bowiem najbardziej „przyziemna” – osadzona w realiach fundacji kościelnych, z wyraźnie określonym miejscem, czasem i bohaterami. W dalszej części wpisu przyjrzę się jej bliżej.

Fundatorzy kościoła w Rozniszewie

Treść legendy

Działo się to w czasach, gdy Państwo Więczkowscy, właściciele dóbr ziemskich Rozniszewa, ku chwale Boga, dla potrzeb miejscowej społeczności i jako własną pamiątkę zapragnęli wznieść w Rozniszewie murowany kościół z dzwonnicą. Już wtedy myślano o dzwonach, które miały w przyszłości zawisnąć w jego wieży, by swoim głosem wzywać wiernych na modlitwę, a zarazem chronić mieszkańców przed burzami i nieszczęściami.

Po naradach i modlitwie małżonkowie postanowili zlecić wykonanie dzwonów mistrzom ludwisarskim, pragnąc, by ich głos był nie tylko piękny, ale i trwały na pokolenia. Gdy prace miały się rozpocząć, Jaśnie Wielmożna pani Anna z Szczkowskich Więczkowska, udała się w kilkudniową podróż do ludwisarzy, aby osobiście być obecną przy odlaniu dzwonów. Chciała nie tylko patrzeć, jak rodzą się głosy przyszłej świątyni, ale i swoją obecnością poświadczyć, że fundacja ta jest dziełem serca i wiary.

Gdy nadszedł dzień wytapiania spiżu, zgromadzono się wokół płonących pieców, w których topniały metale przeznaczone na dzwony. Wówczas pani Anna, kierowana potrzebą serca, zdjęła z siebie wszystkie swoje drogocenne kosztowności – i wrzuciła je do ognistego kotła przeznaczonego na odlew dzwonu, który miał ją reprezentować. A gdy płomień buchnął jaśniej, miała wypowiedzieć słowa:

Niech wierni słyszą w nim moją modlitwę o łaskę Bożą i Maryi Panny dla dóbr ziemskich Rozniszewa.

Tak powstał dzwon nazwany „Anna” – imieniem, które w języku biblijnym znaczy „łaska”. Wierzono, że jego głos niesie w sobie łaskę Bożą i trwałą pamięć o osobistej ofierze fundatorki.

Obok niego odlano również drugi dzwon, ufundowany przez Jaśnie Wielmożnego Józefa Więczkowskiego, człowieka słynącego z życia pełnego pracy, poświęcenia roli i troski o gospodarstwo. Dzwon ten otrzymał imię „Józef” – imię oznaczające „Bóg przyda, pomnoży”; miał być on błogosławieństwem fundatora dla wszystkich rolników i gospodarzy z okolic. Za każdym uderzeniem dzwonu „Józef” kryła się prośba jego fundatora do Boga — o obfite plony, żyzną ziemię i osłonę przed żywiołem.

Oba dzwony zawisły w dzwonnicy, a ich głosy każdego dnia zlewały się w jedną melodię. Anna i Józef razem prowadzą wiernych na modlitwę – głos pani i głos pana, splecione w jedno wołanie ku Bogu.

Ilustracja do legendy

Ile w legendzie prawdy?

Prawdą jest, że Józef i Anna Więczkowscy byli głównymi fundatorami murowanego kościoła w Rozniszewie, który stoi do dziś. Nie udało mi się jednak odnaleźć dokumentów potwierdzających jednoznacznie, że to właśnie oni zamówili dzwony, o których mówi legenda. Z licznych przekazów ustnych można jednak przypuszczać, że jeśli nie zrobili tego osobiście, to przynajmniej mieli takie intencje. Warto przy tym zaznaczyć, że dzwony mogły zawisnąć w kościele murowanym dopiero długo po śmierci Więczkowskich – konsekracja świątyni miała miejsce pod koniec XIX wieku, a jej budowę ukończono na początku XX wieku.

Wiadomo, że Józef Więczkowski zdążył jedynie zlecić wykonanie szkiców projektowych. Możliwe więc, że dzwony, jeśli zostały ufundowane za życia, pierwotnie trafiły do drewnianego kościoła św. Urszuli i Towarzyszek, który istniał w Rozniszewie wcześniej. Nie można też wykluczyć, że same dzwony wykonano dopiero po śmierci fundatorów – ze środków, które wcześniej zabezpieczyli – a nadane im imiona „Józef” i „Anna” stanowiły formę uhonorowania ich pamięci.

Analizując kolejne elementy legendy, należy zauważyć, że motyw podróży Anny Więczkowskiej do odlewni nie jest pozbawiony sensu. W XIX-wiecznym Królestwie Polskim dzwony odlewano między innymi w Węgrowie – w słynnej odlewni Braci Kruszewskich – oraz w Warszawie, gdzie działał ludwisarz Michał Zwoliński. Wiadomo, że Więczkowscy bywali w Warszawie, o czym wspominają współczesne im gazety, dlatego można przypuszczać, że jeśli rzeczywiście zlecili odlew dzwonów, to właśnie w warszawskiej pracowni Zwolińskiego. Taka podróż z Rozniszewa do stolicy i z powrotem mogła trwać kilka dni, co dobrze koresponduje z przekazem o kilkudniowej wyprawie fundatorki.

Nie dziwi również motyw wrzucenia do kotła kosztowności – ten element symboliczny występuje w wielu opowieściach czy legendach. Akt oddania osobistych, cennych przedmiotów ma podkreślać duchowy wymiar ofiary, nadawać fundacji osobisty charakter i wyrażać szczodrość fundatora. W tym świetle legenda o dzwonach z Rozniszewa, choć niepotwierdzona w źródłach, wydaje się mocno osadzona w realiach swojej epoki i prawdopodobna w swych głównych założeniach.

Legenda o zatopionym dzwonie

Znana jest wszystkim Rozniszewianom inna legenda dotycząca dzwonów. Według niej, w czasie II wojny światowej Niemcy zarekwirowali jeden z dzwonów, natomiast drugi, aby uchronić go przed grabieżą, miejscowi mieli zatopić w pobliskim jeziorze. Zrabowanym miał być mniejszy dzwon, „Anna”, zaś większy – „Józef” – spoczął w wodzie. Dziś w miejscu dawnego jeziora znajduje się raczej podmokłe bagno, lecz w lokalnych opowieściach do dziś powraca motyw zatopionego dzwonu, którego dźwięk – jak wierzą niektórzy – czasem jeszcze daje się słyszeć w wodzie.

Druga wersja legendy bardziej rozbudowana, sięga czasów powstania styczniowego. Wtedy to do Rozniszewa mieli zbliżać się rosyjscy żołnierze. Przerażeni ludzie zebrali się w drewnianym kościółku i zaczęli gorąco modlić się do Matki Bożej Rozniszewskiej, prosząc Ją o ocalenie świątyni przed rabunkiem i profanacją. Modlitwy zostały wysłuchane — choć w sposób nieoczekiwany. W nocy, gdy cała wieś spała, kościół miał zsunąć się po zboczu i zatonąć w pobliskim jeziorze wraz z dzwonem, który wciąż wisiał w dzwonnicy. Boska opieka okazała się przewrotna: świątynia rzeczywiście została ocalona przed zniszczeniem, lecz spoczęła na dnie jeziora, a jej dzwon — jak wierzą niektórzy — do dziś wzywa wiernych na modlitwę spod tafli wody.

Oczywiście jest to czysta fikcja. Drewniany kościół miał dzwon zamontowany na drewnianej konstrukcji zewnętrznej. Obecny, murowany ma dzwonnice wolnostojącą, wybudowaną obok świątyni. Z biegiem lat, po upływie niemal wieku, prosty przekaz o ukryciu dzwonu przerodziło się w lokalną legendę.

Jako historyk nie mogę nie korzystać ze źródeł, jednak w tym przypadku — jak w wielu podobnych — źródeł po prostu brakuje. Trudno się temu dziwić: nikt nie sporządzał przecież protokołów z zatapiania dzwonu ani nie utrwalał tego faktu w listach czy pamiętnikach. Pozostają więc jedynie przekazy ustne, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Według większości opowieści dzwon do dziś spoczywa na dnie dawnego jeziora — obecnie już raczej podmokłego bagna — i nikt nigdy go nie odnalazł.

Ostatnio jednak natrafiłem na odmienną wersję tej historii, przekazaną mi przez jedną ze starszych mieszkanek Rozniszewa. Twierdziła ona, że zasłyszała od swojej zmarłej teściowej, iż dzwon po wojnie został jednak wydobyty z jeziora. Nie wiadomo, co się z nim później stało — czy trafił z powrotem do kościoła, czy może przetopiono go na nowy.

Istnieje jednak również inny przekaz, mówiący, że żadnego zatapiania dzwonu nie było, a obydwa zostały załadowane na wóz i wywiezione do Warki na stację kolejową.

Mi trudno oceniać jak właściwie było, bazując tylko na tym co mówione. Chciałbym wierzyć, że dzwon Józef leży zatopiony gdzieś w jeziorze. Przeszukano je co prawda, ale nie znaleziono jego śladu. Nie dziwi mnie to. Jeśli tam spoczywa, dawno przykrył go muł, a cofające się brzegi powoli schnącego zbiornika dawno mogły pogrzebać go w ziemi. Skłaniam się jednak bardziej do stwierdzenia, że oba dzwony wywieziono na polecenie niemieckiego okupanta.

A co na to źródła?

Nie dysponuję obecnie żadnymi źródłami pisanymi, które wprost odnosiłyby się do dzwonów „Józefa” i „Anny” w Rozniszewie. W archiwum radomskim znajdują się jednak dokumenty dotyczące parafii rozniszewskiej, które planuję przejrzeć — być może to właśnie tam kryje się odpowiedź na wiele z pozostających dziś białych plam. Pewną poszlakę stanowi natomiast informacja zawarta w opracowaniu księdza Jana Wiśniowskiego „Dekanat kozienicki”. Autor wspomina, że w dawnym, drewnianym kościele pod wezwaniem św. Urszuli znajdowała się mała sygnaturka.

Sygnaturka to niewielkich rozmiarów dzwon lub dzwonek kościelny. Wzmianka ta jest istotna, ponieważ wskazuje, że była to prawdopodobnie najstarsza znana forma dzwonu kościelnego w Rozniszewie — odlany zapewne długo przed fundacją Więczkowskich. Czemu był mały? Bo drewniany kościółek, nie potrzebował większego. Nie miał przede wszystkim przestrzeni do jego zawieszenia.

Dziś w rozniszewskiej dzwonnicy wiszą dwa dzwony – jeden większy i jeden mniejszy. Moim przypuszczeniem, które bardzo chciałbym móc potwierdzić, jest to, że ten mniejszy to dawna sygnaturka pochodząca jeszcze z drewnianego kościoła św. Urszuli. Gdyby tak było, mielibyśmy do czynienia z jednym z najstarszych zachowanych reliktów parafii – cennym świadectwem jej nieprzerwanej historii. Co do większego dzwonu, trudno o pewność. Możliwe, że to „Józef”, wydobyty po latach z bagna, jednak bardziej prawdopodobne, że jest to dzwon pochodzący z przydziału, jaki parafie otrzymywały po wojnie ze składów zarekwirowanych przez okupanta dzwonów. Brak jednoznacznych źródeł sprawia, że pozostajemy w sferze przypuszczeń.

Podobne wpisy